"Opisywane wydarzenia miały miejsce w latach 1975–1977, podczas narastającej fali narkomanii wśród młodzieży w wieku ok. 13 lat w Berlinie Zachodnim, natomiast tytułowy Dworzec Zoo to miejsce, gdzie Christiane i wiele osób z jej otoczenia czekało na „klientów”. Sięgnąłem po audiobooka jako stary zgred, zaciekawiony entuzjastyczną reakcją młodzieży. No i w sumie te bardzo realistyczne, nieszczędzące drastycznych szczegółów wspomnienia robią duże wrażenie mimo nienajlepszej tu wręcz podręcznikowy przykład drogi dziecka do narkotyków: dorastanie w ubogiej dzielnicy Berlina, gdzie dzieciaki były kompletnie ignorowane: gdziekolwiek usiłowały się bawić, zaraz im ten teren zabierano, ogradzano, betonowano. W domu zaś dysfunkcjonalna rodzina, sadystyczny ojciec, zapracowana matka, rozwód rodziców, dzieci pozostawione same sobie, bardzo słaby kontakt z matką. Miejsce rodziny zajmuje grupa rówieśnicza, która staje się całym życiem Christiane. W efekcie bohaterka, delikatna, wrażliwa, niegłupia dziewczyna, zaczęła się narkotyzować w wieku 12 lat, a po trzech latach nałogu miała bagaż doświadczeń życiowych większy od niejednego brakuje momentów drastycznych, historia staczania się narkomana podana jest ze wszystkimi wstrząsającymi szczegółami: zanik uczuć wyższych, prostytucja, dewiacje seksualne, szczegółowe opisy ćpania, książka nie oszczędza czytelnika. Bohaterka tkwi w błędnym kole odtruć, odwyków i zaćpań, które prowadzą do zupełnego upadku moralnego. W pewnym momencie zaczyna towarzyszyć Christiane śmierć, przedawkowują przyjaciele, sama bohaterka poważnie myśli o 'złotym strzale'. Z czasem śmierć staje się wszechobecna i jakoś okazji warto zwrócić uwagę na dramat matki Christiane, która najpierw odsuwa od siebie niewygodną prawdę, a potem usiłuje jakoś pomóc córce, i, widząc że wszelkie jej wysiłki do niczego nie prowadzą, wpada w nerwicę i piekło rzecz jest słaba, napisana dosyć topornym i drętwym językiem, jest sporo powtórzeń, słucha się tego ciężko. Kudy jej do 'Heroiny' Piątka traktującej o tym samym temacie. Niemniej wartość książki leży w codziennym, wręcz kronikarskim zapisie rozwoju uzależnienia. Dlatego tak ważna jest dla młodzieży, której ten straszny nałóg są też losy bohaterki po ukazaniu się książki, można je prześledzić w audiobooka w świetnym wykonaniu Aleksandry Tomaś.
22, 62 zł. Gwarancja najniższej ceny. 31,61 zł z dostawą. Produkt: My dzieci z dworca Zoo Christiane Felscherinow. kup do 12:00 - dostawa w sobotę. 6 osób kupiło. dodaj do koszyka. Firma.
Słynny krytyk filmowy Robert Ebert napisał w 1982 roku, że My, dzieci z dworca Zoo to jeden z najbardziej przerażających filmów, jakie dane mu było obejrzeć w swoim życiu. Historia o nieletnich Niemcach umierających z przedawkowania narkotyków musiała robić w dniu premiery na widzach piorunujące wrażenie, aczkolwiek wydaje się, że równo czterdzieści lat po pierwszych kinowych seansach nie niesie już za sobą takiej mocy. Wszystko zaczęło się w Berlinie Zachodnim w roku 1978, kiedy to przed jednym z sądów toczył się proces przeciwko mężczyźnie oskarżonemu o korzystanie z usług niepełnoletnich prostytutek w zamian za narkotyki. W roli świadka na rozprawie pojawiła się szesnastoletni Christiane Felscherinow, która swoim zachowaniem od razu zwróciła uwagę dziennikarzy z magazynu Stern. Kai Hermann i Horst Reick na tyle zainteresowali się losem dziewczyny, że z pierwotnie zaplanowanego dwugodzinnego wywiadu pozostało znacznie więcej – setki minut nagrań spisanych w formie książki, która od razu po premierze wzbudziła mnóstwo kontrowersji. Na fali popularności pojawiła się szansa na ekranizację opowieści Christiane F., której reżyserem został debiutujący na wielkim ekranie Uli Edel. Wcześniej miał okazję realizować tylko krótkometrażówki i projekty dla telewizji, a tu pojawiła się okazja od razu do zmierzenia się z trudnym, zwłaszcza pod względem emocjonalnym, materiałem. W końcu mowa o historii młodych osób, które z tygodnia na tydzień staczały się na samo dno społecznego piekła, gdzie za pokarm służyły narkotyki, zaś za walutę – ich własne ciała. W przeciwieństwie do tegorocznego serialu My, dzieci z dworca Zoo, Edel w głównych rolach obsadził naturszczyków będących w tym samym wieku, co ich literackie pierwowzory. Wcielająca się w narratorkę i najważniejszą bohaterkę Natja Brunckhorst miała na planie filmowym czternaście lat. Jej wygląd robił piorunujące wrażenie – nakładany mocny makijaż tylko podkreślał dziecięcość twarzy, a pożyczane od filmowej matki buty na obcasie uwydatniły drobną posturę, tak bardzo absurdalnie prezentującą się na tle obskurnego dworca kolejowego, zasyfionych toalet i szaroburych ulic, na których czekała na kolejnych klientów. Choć na podstawie rozwoju fabuły dosyć łatwo można rozpisać trajektorię losów protagonistki – od rozbitego domu na obrzeżach Berlina przez uczęszczaną dyskotekę Sound aż do opustoszałych parkingów razem z obleśnymi klientami – to często brakuje związku między kolejnymi scenami, jak gdyby materiał był zbyt obszerny, przez co scenarzyści musieli często korzystać z nożyc, wycinając kolejne istotne elementy całości. Najlepiej to widać w kontekście sfery psychologicznej, prawie całkowicie pominiętej przez reżysera. Bardzo rzadko postacie mówią o swoich emocjach. Dochodzi do tego tylko w najbardziej kryzysowych sytuacjach, gdy są na narkotykowym głodzie i potrzebują choćby jednej dawki, dzięki której mogliby „normalnie” funkcjonować. Z drugiej strony wspomniana wyżej taktyka przynosi Edelowi zaskakujące, bardzo pozytywne efekty. Na przykładzie serialu My, dzieci z dworca Zoo widać dokładnie, jaka „moda” obecnie panuje wśród twórców – na potęgę eksploatuje się muzykę, którą usilnie próbuje się budować napięcie i wzbudzać emocje wśród widzów. Cisza jest zabiegiem prawie że zapomnianym. Tymczasem w filmie z 1981 roku w zasadzie nie mamy do czynienia z podłożoną ścieżką dźwiękową. Prawie każda wykorzystana piosenka, poza Heroes Davida Bowiego (chociaż słynny artysta wykonuje „na żywo” inny utwór ze swojego repertuaru) pochodzi ze świata przedstawionego. Uli Edel stawia na dźwięk diegetyczny, przez co w kluczowych momentach, na przykład w trakcie drastycznie pogarszającego się zdrowia Christiany wskutek zażycia narkotyków, panuje cisza. Odbiorcy nie są bombardowani kolejnymi bodźcami, pozostają sam na sam z cierpiącymi nieletnimi. Gdy doda się do tego jeszcze chłód bijący z niebieskoszarych kadrów, powstaje niesamowity efekt – forma pomaga w odzwierciedleniu atrofii uczuć i alienacji doznawanej przez obserwowane osoby. My, dzieci z dworca Zoo to szalenie trudny do sklasyfikowania film. Z jednej strony można odnaleźć w dziele Edela paradokumentalny styl, ciągoty do obserwacji pozbawionej moralnej oceny bohaterów. Reżyser woli podglądać aniżeli kreować i narzucać komuś własną wizję. Chce naturalistycznie oddać zgniliznę świata przedstawionego, przez co ustawia kamerę w taki sposób, by z lubością rejestrować wymioty Christiny albo strzykawki regularnie wbijające się w jej wątłe żyły. Artysta w kontrowersyjny (według mnie przesadzony) sposób pokazuje nagie ciała nieletnich, czego robić nie powinien niezależnie od podejmowanego tematu. Odważnym krokiem było zatrudnienie naturszczyków: na pewno młode twarze dodają realizmu, ale brak umiejętności aktorskich obnaża ubogie dialogi. Niektóre zachowania nastolatków wyglądają na totalną amatorszczyznę, a nie odgórnie zaplanowane działania. Również pod kątem technicznym ujawniają się zabawne braki. Scena „odwyku” Christiny i jej chłopaka przypomina kino klasy B, a ich pierwszy stosunek jest fatalnie zmontowany. Dzieło niemieckiego reżysera dalekie jest od socjologicznych wycieczek, twórcy zależy na swoich bohaterach, nie na interpretacjach znanej mu rzeczywistości, niemniej jednak nie sposób pominąć również tego aspektu jego filmu. Choć film My, dzieci z dworca Zoo jest historią o zgubnym wpływie narkotyków, to w tle przewija się depresyjny Berlin Zachodni. Niby za murem znajduje się gorszy świat, a to na często uczęszczanym dworcu znajdują się tabuny nastolatków, którzy mieli mieć przed sobą świetlaną przyszłość, a poprzez brak perspektyw i dojmujące poczucie beznadziei pogrążyli się w odmętach nałogu. Uli Edel specjalnie zatrudnił prawdziwych narkomanów i prostytutki, by udowodnić, że tuż pod nosem szybko bogacących się mieszkańców metropolii tworzy się drugi świat oparty na innych zasadach, zamieszkały przez ludzi z różnych względów wypchniętych poza margines. My, dzieci z dworca Zoo jest filmem, który pod wieloma względami źle się zestarzał. Mimo to seans czterdzieści lat po premierze nadal przynosi bolesną prawdę na temat straconej części berlińskiego pokolenia, któremu nie dane było odnaleźć szczęścia na swojej drodze. Wydaje się, że Uli Edel swoim dziełem wyważył pewne drzwi dla kolejnych produkcji, w których jeszcze mocniej i dosadniej eksploatowano wątek zgubnego wpływu narkotyków na ludzki organizm. Warto docenić niemiecką produkcję, niezależnie od efektów końcowych, za szczerość i odwagę w podejmowaniu trudnych tematów.
up@ magia literatury :-D Podobała mi się ta aktorka z filmu. Miała wielkie, brązowe, lśniące oczy sarny, zmokłe, proste włosy, była blada, chuda i lubiła dawać w kanał (szczurzyca, już wiem skąd się wzięło określenie szczurza uroda, szczury lubią pływać w kanałach :-D ).
0,0 Odcinek 2021 48m. Christiane chce uciec od problemów w domu i zaprzyjaźnia się ze Stellą, z którą chodzi do szkoły. Dzięki niej odkrywa grupę ekscentrycznych przyjaciół, którzy wspólnie imprezują, aby zapomnieć o kłopotach.
Constantin Television Production) Ten tydzień będzie należał do dokumentu HBO "Allen kontra Farrow". Oprócz tego na HBO GO zobaczymy "My, dzieci z dworca Zoo", a na Netfliksie "Kajka i Kokosza" oraz "Ginny & Georgię". Reklama. Przed nami znów tydzień z większą liczbą premier. Tą najgłośniejszą prawdopodobnie będzie dokument rok wydania: 2011ISBN: 978-83-61593-56-0format: 13,5x19 cm Producent: Qes Agency My, dzieci z dworca ZOO (niem. Wir Kinder vom Bahnhof ZOO), jest książką dokumentalną, która właśnie ukazuje się w formacie audiobooka w interpretacji Aleksandry Tomaś. Książka w 1981 roku doczekała się słynnej ekranizacji dokonanej przez Uliego Edla, z muzyką Briana Eno oraz Davida Bowiego (ten ostatni gościnnie wystąpił też w samym filmie). W 1978 roku w Berlinie Zachodnim dwoje dziennikarzy, Kai Hermann i Horst Rieck, przeprowadziło wywiad z nastoletnią narkomanką Christiane F. (właśc. Christiane Vera Felscherinow), która wówczas występowała jako świadek w pewnym procesie. Początkowo ów wywiad miał być tylko uzupełnieniem badań tygodnika "Stern" nad sytuacją młodzieży. Jednakże z nagrania rozmów z Christiane powstała książka, która lepiej niż jakikolwiek raport opisuje środowisko młodocianych narkomanów. Teraz można się z nią zapoznać w wersji na audiobook. Relacja Christiane jest wstrząsająca. Pokazuje, jak od eksperymentowania z miękkimi narkotykami przechodzi się do najtwardszych. Jak łatwo jest ugrzęznąć w nałogu i jak trudno się z niego wyrwać. Do czego zdolni są ludzie uzależnieni od narkotyku, aby zdobyć pieniądze na kolejną "działkę". Problem narkomanii jest ciągle aktualny, a mitem jest, że narkomanami mogą zostać tylko ludzie z rodzin patologicznych. Według badań przeprowadzonych przez CBOS ponad połowa uzależnionych pochodzi z tzw. dobrych domów. Serdecznie polecamy My, dzieci z dworca Zoo w wersji audio.
Kocha, kradnie, szanuje online. Recepta na przekręt online. My, dzieci z dworca Zoo (2021) - Sześcioro nastolatków, szukają swojego miejsca, intensywnie żyją w samym środku Berlina. Główną osią historii są losy Christiane, której życie
27 listopada 2013 My, dzieci z dworca Zoo, Kai Hermann, Horst Rieck, reż. i adaptacja: Giovanny Castellanos, Teatr Kamienica Kto nie czytał książki lub nie widział filmu My, dzieci z dworca Zoo, ma okazję zobaczyć spektakl. Teatr Kamienica pokusił się o wystawienie tej pozycji na swoich deskach. Ma edukować, ostrzegać i uświadamiać młodzieć. Czy teatr to właściwe do tego miejsce? My, dzieci z dworca Zoo porusza ciężkie i ważne społecznie tematy. Alkohol, narkotyki, sex. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że dotyczą one nastoletnich dzieci. Dokładnie pamiętam film, który bardzo mną poruszył. Pewnie dlatego, że widziałam go jakieś 10 lat temu i byłam za młoda, żeby go zobaczyć. Byłam typem wzorowego dziecka, któremu nawet przez myśl nie przeszłoby nic, co w filmie się wydarzyło. Wtedy drastyczne sceny i problemy wydawały mi się nierealne, tym bardziej aby mogły wydarzyć się w Polsce. Od tamtego czasu sporo wody upłynęło, a zachowanie polskiej młodzieży znacznie zbliżyło się do wzorców sąsiadów zza zachodniej granicy. To, co kiedyś wydawało się odległe, teraz przeraża swoją skalą. Temat aktualny i warty poruszenia. Nie jestem jednak przekonana, czy taka edukacja na deskach teatru ma samym spektaklu można dużo powiedzieć. Po pierwsze, bardzo zaskakuje. Elementy performance doskonale ożywiają historię o uzależnionej Christiane. Moment, w którym aktorzy nawiązują bezpośredni kontakt z widownią zaskakuje, bawi, szokuje i wprawia w nieopisany dyskomfort. Ale to też główna zaleta spektaklu. Przełamanie pewnych konwenansów i wyjście poza określone ramy nadaje charakter przedstawieniu. Pokazuje, że poruszane tematy alkoholizmu czy narkomanii dotyczą każdego z nas, bo dotyczą ludzi, którzy żyją wśród nas. Można powiedzieć, że społecznie jesteśmy za nich odpowiedzialni. Aktorsko spektakl miło zaskakuje. Na scenie pojawiają się młodzi aktorzy, którym wróżę wiele dobrych ról. Uwagę przykuwają dwa demony sceny – Adam Serowiec i Katarzyna Ptasińska. Grają fantastycznie wcielając się w kolejne role. Nieco spokojniej, ale równie efektownie grają Marcel Sabat i Magdalena Nieć. Mają w sobie nieopisaną wrażliwość, która zatrzymuje uwagę na ich postaciach na dłużej. Niestety totalnym rozczarowaniem była gra głównej bohaterki. Nie potrafiła przekazać dramatu Christine. Wyszła mało wyrazista, mdła, zupełnie bez charakteru. Szkoda, bo pole do popisu było. My, dzieci z dworca Zoo jest spektaklem misyjnym, który powstał we współpracy z policją. Nie wiem, czy to dobry spektakl do edukowania młodzieży, ale mocno trzymam kciuki, żeby choć trochę przybliżył młodym ludziom teatr. About Latest Posts Ambasadorka teatru z zamiłowania, pedagog z wykształcenia, marketerka z zawodu, amatorka fotografii z doskoku. Zawsze blisko ludzi, ich potrzeb i emocji. Angażuje się we wszystko, co czuje, że warto robić. Opis filmu . Wstrząsająca ekranizacja pamiętników niejakiej Christiane F. 12-latka, która dorasta w blokowiskach Berlina, nie ma żadnych zainteresowań. Na domiar złego - jej rodzice się rozwodzą. Przypadkowo trafia z koleżanką do lokalu, gdzie sprzedaż narkotyków trwa w najlepsze. Jesteś tutaj Reklama Są książki, które budzą mieszane uczucia. Nie ze względu na ich wartość, ale zawartość. Do takich należy książka „My, dzieci z Dworca ZOO”. Jest to dokument – zapis wyznań nieletniej narkomanki. Bolesne świadectwo. Autentyczność sprawia, iż inna historia o narkomanii – film „Requiem dla snu” – wypada przy tym blado. Christiane F. wpadła w nałóg pod koniec lat 70. 13-letnia dziewczynka żyjąca w Berlinie szukała alternatywy dla otaczającej ją szarej rzeczywistości. Napięta i toksyczna atmosfera w domu, do tego coraz bardziej jałowe i bezwzględne otoczenie wielkomiejskiego blokowiska. Uciekać od tego próbowało wielu młodych ludzi. Jednak z jednego koszmaru wpadali w drugi, jeszcze gorszy. Christiane odbyła podręcznikową drogę – od miękkich narkotyków po twarde. Skończyła na heroinie. I heroina prawie skończyła z nią. Uzależnienie psychiczne, a później fizyczne, zmuszało ją do szukania nowych źródeł finansowania kosztownego nałogu. Zwykłe kombinowanie i wyłudzanie szybko przestało starczać. Pozostała prostytucja. Na berlińskim Dworcu ZOO dziewczynka łapała swoich pierwszych klientów. „My, dzieci z dworca ZOO” to historia fizycznego, moralnego i psychicznego upadku. Matnia nałogu to świat braku nadziei, w którym wciąż podtrzymywane złudzenia o lepszym życiu tylko potęgują przytłaczający całokształt. Bohaterka wielokrotnie próbuje od tego uciec. Niestety nie ma gdzie. Poza nałogiem jest świat, na którego reguły nie potrafi się zgodzić – pogoń za karierą, kołtuństwo, konformizm, hipokryzja. Lektura ta dała mi wiele do myślenia. Nie były to myśli przyjemne. Książka bardzo mnie wciągnęła – nie dość, że jest autentyczna, to jako zapis wypowiedzi daje możliwość zetknięcia się z żywym, nieprzewidywalnym językiem. Jednak przyjemność czytelnika była tu przemieszana z gorzką refleksją i żalem wobec bohaterki. To, co ją spotkało, było tak beznadziejne i, niestety, głupie, iż do końca nie potrafiłem się z tym pogodzić. Sprawy nie zmienia zakończenie. Co prawda daje ono nadzieję, pokazuje Christiane na nowej ścieżce życia, odmienioną. Jednak jest to pocieszenie pełne goryczy i czającej się w tle rezygnacji. Autor recenzji: Maciek Strona:
Recenzja filmu Andrzeja Wajdy: „Pan Tadeusz”. dzieci z dworca ZOO" autorstwa Christiane F., opowiada wstrząsającą historię niespełna piętnastoletniej
"My, dzieci z dworca Zoo" to wyczekiwany serial zwłaszcza dla fanów głośnej publikacji dziennikarzy "Sterna", czyli Kai Hermann i Horsta Riecka, której bohaterką była Christiane Felscherinow. Książka "My, dzieci z dworca Zoo" po raz pierwszy ukazała się w roku 1978. Do Polski trafiła w 1984. Po raz kolejny zyskała u nas popularność wraz z czwartym wznowieniem, pod koniec lat 90. Dzięki temu następne pokolenie czytało historię dzieciaków żyjących na dworcu Zoo w Berlinie Zachodnim, gdzie ciało było najcenniejszą walutą, za którą można było kupić najbardziej pożądane używki, z H na czele. Heroina zdominowała wówczas życie wielu nastolatków uciekających z domów przed przemocą, ubóstwem, niezrozumieniem. Swoją metę znajdowali na dworcu. Pierwotnie dziennikarze "Sterna" zamierzali porozmawiać z Christiane na temat problemów współczesnej młodzieży, z czasem jednak ich rozmowy skupiły się na losach samej Christiane, która mimowolnie stała się twarzą pokolenia X. Pomysł, aby na nowo zekranizować historię Christiane (pierwszy był film fabularny z 1981 roku), wydawał się dość ryzykowny, ponieważ Christiane opowiada o wydarzeniach z lat 1975-1977, które pokoleniu obecnych młodych dorosłych mogą wydawać się obce bez znajomości odpowiedniego kontekstu kulturowego i społecznego. W końcu mowa o czasach, gdy dla nastolatków najważniejsze były subkultury. Silna identyfikacja z określoną kulturą muzyczną stanowiła trzon tożsamości każdego dzieciaka pogubionego w codzienności. Jedynym filarem była dla niego chociażby twórczość Davida Bowie. Z tego powodu jednym z głównych bohaterów serialu stał się wizerunek i muzyka tego artysty, będącego także ikoną dla szóstki znajomych wspólnie spędzających czas na dworcu Zoo i w klubie "Sound". My, dzieci z dworca Zoo – manifest pokolenia X Niemiecki serial, który od jutra będzie dostępny na HBO GO, jeszcze przed premierą bywał porównywany do "Euforii", ale jednak – mimo podobnej tematyki, czyli problemu uzależnień wśród nastolatków – sporo je różni. Między innymi fakt, że znajomi, których wspomina i opisuje Christiane, nie mieli dostępu do wiedzy na temat używek, detoksu i ucieczki przed nałogiem, jaki posiadają współcześni nastolatkowie. W książce "My, dzieci z dworca Zoo" czuć wyraźnie lata 70., a tym samym beztroskę i nieświadomość, że za chwilę świat opanuje kolejna plaga, czyli HIV i AIDS. Brak wiedzy na temat skutków dzielenia jednej strzykawki do iniekcji był dość powszechny, co dzisiaj byłoby trudne do uwierzenia, gdy mowa o bohaterach takich seriali jak "Euforia", pewnie poruszających się w środowisku cyfrowym. Christiane (w tej roli Jana McKinnon) poznajemy w niezwykłym dla niej dniu. Dziewczyna wychodzi z domu, wsiada do windy, żeby wydostać się z budynku i tuż po naciśnięciu guzika, winda ma awarię. Christiane wychodzi z tego bez szwanku, mimo że powinna być mocno poturbowana. Uznaje to za cud i znak, że ma sporo szczęścia, które od teraz nazywa "nieśmiertelnością". W szkole zaczyna kolegować się ze Stellą, bardziej doświadczoną od Christiane, jeśli chodzi o eksperymenty z różnymi używkami. Póki co, dla Christiane palenie papierosów Marlboro wydaje się sporym wyczynem. Z czasem poznaje też Babsi i kolegów: Axela, Michi i Benno. Paczka znajomych imprezuje w klubie "Sound", szuka pieniędzy na kolejne dragi i pracuje albo uczy się w przerwach pomiędzy kolejnymi imprezami. Ośmioodcinkowy serial (widziałam już całość) przedstawia historię Christiane i dzieciaków z dworca Zoo oraz ich krętych życiowych ścieżek. Dziewczyna zaczyna jako niesprawiająca większych problemów uczennica, której jedynym występkiem może być podkradanie od matki jej butów na obcasie. Poza tym uczęszcza do szkoły, przeżywa pierwsze zakochanie i szuka sposobu na wbicie się do paczki Stelli. Wydaje się, że z tej drogi trudno jest zboczyć. Okazuje się jednak, że wręcz przeciwnie – w ciągu dekady można całkowicie wywrócić swoje życie do góry nogami. Teoretycznie wiemy, że Stella chce poskładać swoją rodzinę w całość i zmusić matkę do leczenia alkoholizmu, Christiane chciałaby, żeby jej rodzice się nie rozstali, Axel ma sporo muzycznych fascynacji i talentów, a Michi i Benno chcą ocalić życie psa Benno. Z czasem jednak priorytety, cele, marzenia gdzieś im umykają i brakuje nawet siły, żeby posprzątać pokój. Obniżają standardy i mieszkają w ruderze coraz mniej przypominającej dom. W tym wszystkim chyba tylko David Bowie i jego muzyka są jeszcze ważne, chociaż nie na tyle, żeby nie odsprzedać biletów na jego koncert, a środków ze sprzedaży nie przeznaczyć na 4,5g H. My, dzieci z dworca Zoo, czyli euforyczne uniesienia Obsada serialu jest bardzo mocna i wszyscy młodzi aktorzy radzą sobie świetnie. Poza Janą McKinnon, w serialu występują: Michelangelo Fortuzzi jako Benno, Lea Drinda jako Babsi, Lena Urzendowsky jako Stella, Jeremias Meyer jako Axel oraz Bruno Alexander jako Michi. Dobrze obsadzeni, każdy z innej bajki, świetnie prezentują dworcową młodzież i jej problemy. Poważne zarzuty można mieć do zbytniej dbałości o estetykę ich stylu i licznych outfitów. Kto czytał książkę, ten wie, że życie na dworcu to przede wszystkim brudne ubrania, brudne toalety, brak miejsca do mycia, jedzenia, odpoczynku. Wszystko to wpływa na wygląd i kondycję człowieka. Gdy jednak spoglądamy na bohaterów serialu, mamy wrażenie że urwali się z sesji zdjęciowej jakiegoś modowego czasopisma. W serialu nawet iniekcja wygląda jak estetyczny performens. Podobnie jest, gdy mowa o wnętrzach, pięknie wystylizowanych na retro przełomu lat 70. i 80. Meblościanki, krzesła, fotele, rośliny doniczkowe idealnie pasują do domów z wczesnych ejtisów. Równie klimatycznie jest we wnętrzach knajp, zakładów pracy czy nocnych klubów. Nieco zbyt klimatycznie jak na miejsca, w których bohaterowie ciągle coś sobie wstrzykują, wymiotują, generalnie – nie panują nad swoją fizjologią. Bez muzyki ten retro serial by nie istniał. Usłyszymy więc największe hity przełomu lat 70. i 80. oraz sporo muzyki Davida Bowie, o którym już wspominałam. Christiane i jej przyjaciele wydają się kompletnie pogubieni w rzeczywistości. Coraz bardziej desperacko zawierają przyjaźnie, wchodzą w związki, szukają pracy, czasem też powracają na łono rodziny (najczęściej żeby ukraść ostatni wartościowy przedmiot, który wciąż znajduje się w domu). Gdyby szukać podobieństwa do innego serialu powstałego na kanwie publikacji książkowej, to warto wspomnieć szwedzką trylogię autorstwa Jonasa Gardella pt. "Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek". Jest ona skupiona na epidemii AIDS w Szwecji, ale podobnie przedstawia wątki dotyczące sfery płatnych usług seksualnych, a także uzależnień osób zajmujących się sexworkingiem. My, dzieci z dworca Zoo – dla kogo jest ta historia? Reżyserem serialu jest Philipp Kadelbach ("SS-GB", "Generation War"), który jest także jednym z jego głównych twórców wraz z Annette Hess ("Weissensee", "Ku'damm 56", "Ku'damm 59"). Hess pełni także obowiązki głównej scenarzystki i producentki kreatywnej. Ten duet postawił na to, aby opowiedzieć znaną poprzednim pokoleniom historię Christiane F., której losy była absolutnym zaprzeczeniem szczęśliwego dzieciństwa (dziewczyna mając 13 lat, sięgnęła po heroinę). Mimo że w serialu opowiada się o latach 70. i 80., to jednak język tej opowieści jest odmienny od tego, jak mówiono o problemie uzależnień, gwałtów, przemocy domowej kilka dekad wcześniej. Postawiono na uwspółcześnienie rozmów nastolatków tak, aby trafić do najmłodszych pokoleń widzów. Bohaterowie są starsi niż książkowi, przez co możemy uznać, że to "prawie dorośli" (w książce mają około 13-15 lat, a w serialu 16-18). Serial traci więc na mocnym uderzeniu przez "wygładzenie" metryk swoich bohaterów, dodanie im odrobiny dojrzałości. Z pewnością przyciągnie uwagę młodej publiczności, ale osobom, które czytały książkę i oglądały film z 1981 roku, może nie przypaść do gustu z uwagi na zmiany fabularne, zupełnie nową estetykę i sprofilowanie na nowego widza. Takiego, który nie pamięta głośnych debat publicystycznych i recenzji kolejnych wznowień "My, dzieci z dworca Zoo". My, dzieci z dworca Zoo od 27 lutego na HBO GO
Muzyka z filmu My, dzieci z dworca Zoo (Christiane F. - Wir Kinder vom Bahnhof Zoo). Przesłuchaj soundtrack i zobacz teksty oraz tłumaczenia piosenek wraz z teledyskami.
0,0 Odcinek 2021 56m. Christiane wyjeżdża z Berlina, aby spędzić lato na farmie swoich dziadków. Tymczasem Stella i Babsi porzucają swoje dysfunkcyjne rodziny i zawierają podejrzaną umowę ze starszym mężczyzną w zamian za schronienie.
Brakowało Axela, trzeciego z naszej paczki. Pomyślałam, że pewnie akurat poszedł gdzieś z klientem. Powitanie z chłopakami było wspaniałe. Widziałam, że diabelnie się cieszą z mojego powrotu. Oczywiście najbardziej Detlef. Powiedziałam do niego: „No jak, stary, robisz właśnie grzeczniutko odwyk, masz wspaniałą pracę?”.
Dwunastoletnia Christiane przeprowadza się do Berlina Zachodniego, gdzie poznaje Detlefa, pod wpływem którego zaczyna sięgać po coraz mocniejsze narkotyki.
SvXQrbz.
  • k5ksvx5i8d.pages.dev/40
  • k5ksvx5i8d.pages.dev/31
  • k5ksvx5i8d.pages.dev/26
  • k5ksvx5i8d.pages.dev/97
  • k5ksvx5i8d.pages.dev/89
  • k5ksvx5i8d.pages.dev/85
  • k5ksvx5i8d.pages.dev/60
  • k5ksvx5i8d.pages.dev/99
  • recenzja filmu dzieci z dworca zoo